Home
„Słoneczna” Italia 2024

„Słoneczna” Italia 2024

Już po samym tytule, uczestnik tegorocznej wycieczki do Włoch może odnieść wrażenie, że to chyba nie jest opis jego wyjazdu. O ile co roku Italia zawsze dopisywała pogodą, a przyjemnie ogrzewające nas słońce dawało poczucie trochę przedłużonych wakacji, to w dniach 13 – 21 września 2024 roku… wyglądało to inaczej.

Jest wiele przesądów związanych z piątkami przypadającymi na trzynasty dzień miesiąca, a wszystkie sprowadzają się najczęściej do przekonania, że jest to dzień pechowy. Wyjeżdżaliśmy, zostawiając za sobą Poznań pogrążony w strugach deszczu, przejeżdżając następnie przez ulewy w Czechach i w Austrii. Dopiero za granicą austriacko-włoską spotkało nas trochę słońca, chociaż temperatura nadal wydawała się dość niska. W Bibione zameldowaliśmy się zgodnie z planem około godziny 13:30. Pierwszy dzień upłynął już bez dodatkowych opadów, a wieczorem nad miasteczkiem można było podziwiać fioletowe chmury i zachód słońca.

Drugiego dnia czekał nas dzień na plaży, więc cały wieczór sprawdzaliśmy prognozy pogody, które nie wyglądały zbyt optymistycznie. Krótko po godzinie 6 rano znalazło się kilku chętnych na bieganie. O 11 wszyscy ruszyliśmy na plażę, chociaż brakowało nad nią słońca, to nie powstrzymywało nas to przed grą w siatkówkę, spacerami brzegiem morza, kilka osób nawet kąpało się w morzu, a jeszcze inni po prostu zostali na leżakach, pogrążeni w lekturze. Z plaży wygonił nas deszcz, ale mimo to humory były dobre. Wieczorem tradycyjnie spacer po mieście, pizza, makarony, lody, gry.

Trzeciego dnia czekało nas miłe zaskoczenie – słońce! O 10 poszliśmy na plażę, żeby jak najwięcej skorzystać ze słonecznej aury. Potem pojechaliśmy do Akwilei – urokliwego, starożytnego miasteczka (kiedyś metropolii). Tam czekała nas wizyta w winnicy Ca’Tullio oraz spacer w kierunku wczesnochrześcijańskiej bazyliki Santa Maria Assunta. W świątyni mieliśmy okazję obejrzeć mozaikę wpisaną na listę dziedzictwa UNESCO. Spod bazyliki, kto chciał, mógł pójść z panem Raszyńskim na zwiedzanie pozostałości Forum w Akwilei oraz stanowiska archeologicznego w dawnej dzielnicy patrycjatu miejskiego. Cały dzień podsumowaliśmy wieczornym spacerem w Bibione, przy akompaniamencie restauracji, lodów, muzyki na żywo i salonu gier.

Czwarty dzień to również dzień plażowy, i znowu rano pojawiło się słońce. Niestety, od porannych godzin, czyli mniej więcej, gdy pan Raszyński skończył poranne rozbieganie o 7, wzmocniła się siła wiatru. Była to zła informacja, ponieważ na ten dzień planowany był turniej siatkówki plażowej. Czy kogokolwiek to powstrzymało? Nie! W turnieju zwyciężyła para Kacper Buśkiewicz – Wojciech Chwaliński, pokonując w finale Mikołaja Sobstyla i Marcela Wasilewskiego. Zwycięzcy wieczorem odebrali obiecane od pana Kubackiego lody.

Piąty dzień – Wenecja. Jeśli ktoś myślał, że limit złych rzeczy został na tę wycieczkę wyczerpany, to wysiadając przy placu św. Marka i widząc zalane miasto, mógł być zaskoczony. Faktycznie, do tej pory na naszych włoskich wycieczkach to się nie zdarzało, ale Wenecja nie traci uroku przy niewielkiej powodzi. Odbyliśmy kilkugodzinny spacer mniej lub bardziej zalanymi uliczkami, poznaliśmy historię miasta, wypiliśmy kawę, kupiliśmy pamiątki (szkło z wyspy Murano i maski karnawałowe) i wróciliśmy do Bibione.

Szósty, ostatni dzień na plaży miał być słoneczny, ale… nie można chyba mieć wszystkiego. Przynajmniej nie padało i można było posiedzieć razem do godziny piętnastej/szesnastej. Wieczorem tradycyjnie spacer, pizza, pasta, kawa, lody i mecze pana Kubackiego i pani Nowak w cymbergaja.

Ostatniego dnia czekała nas pobudka o wczesnych, porannych godzinach. O 5:30 spotkaliśmy się pod apartamentami. Opiekunowie sprawdzili pokoje pod kątem porządku, a następnie przeszliśmy do autokaru i pojechaliśmy w kierunku Gardalandu. Tam czekała miła (lub nie) niespodzianka – mocne słońce i wysoka temperatura. Miłą odmianą również był brak tłumów w parku rozrywki. Do godziny 17 korzystaliśmy z wszystkich możliwych atrakcji. Następnie poszliśmy jeszcze nad brzeg jeziora Garda, obejrzeć zachód słońca (kolejna nowość – na wcześniejszych wycieczkach tego nie robiliśmy), a potem wsiedliśmy do autokaru.

W Poznaniu byliśmy raczej planowo – w sobotę, krótko po godzinie 12.

Wrażenia?

Było deszczowo, momentami ulewnie, było zimno, było wietrznie, była zalana Wenecja, był chłodny Adriatyk, był upał w Gardalandzie… był to zatem niezapomniany wyjazd! W tym wszystkim był przecież duch wspólnej integracji przy robieniu obiadów, długie, wieczorne rozmowy na balkonach i w pokojach, było skakanie po łóżkach do dźwięków muzyki, było poranne espresso, przedpołudniowe cappuccino, wieczorne americano, była pizza, były makarony bucatini, spaghetti, rigatoni, alla carbonara, all’amatriciana. Dla kogo był to pierwszy raz we Włoszech, na pewno tu wróci. Kto już odwiedzał Italię, zobaczył ją z innej strony.

 

Mateusz Raszyński